Ekstremalna wyprawa do Słowenii


pukajcie ze mną w niemalowane...

Zgodnie z obietnicą zdjęcia z "wyprawy" do Słowenii. Zaczęła się ona już na lotnisku w Pradze przy symbolicznej butelce whisky. Był to wyjazd pełen naprawdę mocnych wrażeń. Zobaczyłem z bliska kraj, który kilkakrotnie wcześniej widziałem zza okna samochodu (choć nie, zwiedziłem Postojną Jamę, gdzie wieżdża się wąskotorówką!). Słowenia, malutki kraj; kraj w którym się zakochałem i w którym mogłbym kiedyś zamieszkać. Przepiękne, wapienne Alpy Julijskie, rzeka kolory mlecznego lazuru, winnice, oliwki, morze. Czego więcej chcieć? Był rafting (dość nudny), canoying, hydrospeed (ogień, ogień) i canoning (jazda jak fix).

Dla Ciebie. Tylko dla Ciebie pure organic flowers from Julian Alps.
Alpy Julijskie
Jeśli się nie mylę, najwyższy szczyt Alp Julijskich.
Rzeka Socza o kolorze mlecznego lazuru. Dostarczała niezapomnianych wrażeń
Takie widoki w Słowenii to norma.
Czyż nie piękne miejsce?
Na Soczy podczas raftingu.
Czy nie jest mi do twarzy w tej seksownej piance?
Podczas hydrospeed'u.
Walka podczas raftingu.
To jest hydrospeed. Kolana trochę bolą, ale czy to ma znaczenie?
Tu podczas canoning'u.
Socza i Alpy Julijskie. Mieszanka doskonała.
Granica z Włochami.
Tam jedziemy kolejką. Zobaczyć Prestreljenisko okno czyli skalne okno pomiędzy Słowenią i Włochami.
Właśnie to.
Na szczycie. Mgła i zimno.
Minilodowiec.
Wspinaczka do okna.
Socza z góry.
Najwyższy wodospad w Słowenii. Szkoda, że takie kiepskie foto.
To jeszcze inny krajobraz Słowenii.
W domku po lewej mógłbym mieszkać.
Winnica gdzie produkuje się wspaniałe winko. I jak nie lubię białego, tak Sivy Pinot od Joszka - niebo w gębie.
Zachód nad winnicą. Nic, tylko stać i patrzeć z kieliszkiem Pinota w ręku.